Jeżeli zastanawiacie się, czy obejrzeć ekranizację "Battle Royale", mówię jasno i otwarcie - NIE. W ogóle nie czuć w nim komiksowego napięcia i grozy. W pewnym momencie nawet zaczęłam zastanawiać się, czy oglądam horror, czy komedię. Dlaczego?
1) główni bohaterowie (Shuu i Nori) idą skrajem lasu, kiedy zza krzaków wypada na nich kolega uzbrojony w siekierę (albo coś siekieropodobnego). Wywiązuje się walka, w czasie której napastnik kończy z ostrzem do połowy wbitym w głowę. Powstaje, cały zakrwawiony.
Główny bohater: Nic ci się nie stało?
Napastnik: Nie, wszystko w porządku.
2) Shuu i Nori spotykają innego kolegę, który pragnie być ich sprzymierzeńcem. Pyta ich o rodzaj broni, jaki otrzymali. Shuu wyciąga z torby... pokrywkę od garnka, a Nori... lornetkę. Okej, w mandze jeden z bohaterów dostał widelec, ale jednak łatwiej jest nim zrobić krzywdę niż lornetką.
3) jedna z końcowych scen. Gość ma władowany w siebie cały magazynek, ale nie przeszkadza mu to wstać, porozmawiać i jeszcze zadzwonić.
Podobnych "kwiatków" było wiele. Tak czy siak nie polecam oglądania "Battle Royale", ani tym bardziej wyrabiania sobie opinii o komiksie na podstawie filmu. Ja mam poczucie prawie dwóch zmarnowanych godzin. Nie warto, po prostu nie warto.
Offline